środa, 1 sierpnia 2012

:-)

Zajęliśmy miejsce na schodkach, tuż przy fosie i zamku. Przed nami roztaczał się cudowny widok jeziora i tonących we mgle gór. No i nagle, podczas pierwszych kęsów, obok mnie usiadł przypominający wróbla, skrzydlaty stworek. Niczym pies prosząco patrzył w kanapkę z pasztetem:-)
Wzięłam na rękę i dałam mu okruszka. Dziobnął mnie delikatnie i zjadł. Ale wciąż patrzył. Albo tak oswojony, albo bardzo głodny.
Był tak uroczy, że 1/4 mojej kanapki wylądowała w jego brzuszku.
No i  to był dopiero początek "horroru". Jak w Hitchcock'u, w "Ptakach" - z jeziora wyczłapały biegiem kaczorki i kierowały się ku nam. Przyfrunęli kumple feralnego wróbla. Mewa wrzeszczała i przywoływała "swoich" na darmową wyżerkę. Najlepsze jednak przed nami. Z wody wyszły dwa smukłe, potężne łabędzie i z impetem skierowały się w naszą stronę. Pomyślałam, że co jak co, ale łabędzie trzymają dystans. Przeliczyłam się. Kiedy jeden z nachalnej dwójki natarł na moją kanapkę, musiałam opuścić kamienne schodki prowadzące na plażę i udaliśmy się z Adasiem na deptak przy parku w Sirmione.






Pomyślałam: "W Egipcie ryby jedzą z ręki, a we Włoszech ptaki..."




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz