Wspominam sobie teraz ostatni wypad do miasta Thessaloniki.
Port, książka w mało zaludnionym miejscu, powiew morski i dźwięk odpływających statków.
Na samą myśl mam pozytywne dreszcze.
I, jak obiecałam pewnemu panu- muszę tam jeszcze wrócić w sierpniu:-)
Port, książka w mało zaludnionym miejscu, powiew morski i dźwięk odpływających statków.
Na samą myśl mam pozytywne dreszcze.
I, jak obiecałam pewnemu panu- muszę tam jeszcze wrócić w sierpniu:-)
Była to trzecia i ostatnia z wycieczek fakultatywnych, jakie sobie wykupiłam w czasie tygodniowego pobytu w Grecji.
Około 1,5 godziny drogi od Paralii. Czyli taka szybka wycieczka na kilka godzin, by jeszcze później wykorzystać czas dnia ostatniego na imprezę i plażowanie.
Co mnie zaskoczyło w Salonikach i ogólnie w greckich miastach i miasteczkach- to sposób bycia Greków całkiem odmienny od polskiego. Przede wszystkim- palić można wszędzie, rzucać "pety" także wszędzie, policja stoi i się uśmiecha. Po drugie- fakt, że Grecy zostawiają zaparkowane samochody w dość nietypowych miejscach (np. zewnętrzny pas na dwupasmowej ulicy). Mają kluczyki w stacyjkach i pootwierane okna, a sami idą na parę godzin na zakupy, kawę i pozałatwiać sprawy w banku.
I jest to u nich normalne.
Są to bardzo uprzejmi ludzie; no chyba, że to ja po prostu wzbudzam zaufanie wśród nieznajomych i uśmiech na ich twarzach, ale w coś wątpię, bym ot tak mogła zmienić nastrój u człowieka. Oni są po prostu pozytywnie nastawieni.
Ten pan właśnie, przejeżdżający obok mnie czytającej w porcie na rowerze, zaprosił mnie z powrotem do Salonik.
Zatrzymał się i z uśmiechem na twarzy zaczął rozmawiać. Dla niego nieistotny był wiek. Czuł się młodo i tak się zachowywał. Polecił mi kilka książkowych pozycji i zaprosił do kina.
Ledwo mówił po angielsku, jedynie "Beautiful eyes and smile", ale to i tak nie przeszkodziło nam w ciekawej pogawędce praktycznie na migi i domysły ;-)
"Bez uśmiechu nie masz nic- nie masz tego roweru, nie masz zdrowia, pieniędzy ani nie żyjesz, tak naprawdę"- to mi powiedział. Od tego momentu staram się, mimo sporadycznej niepogody w duszy, śmiać się i uśmiechać. Choćby na siłę- to pomaga.
Usiadłam sobie na deptaku w stronę morza i zaczęłam jeść miejscowy specyfik, jakby ciasteczko miodowe z orzechami. Obok mnie, pod palmą usiadł niesamowity staruszek o lasce.
Zapytałam się czy mogę mu zrobić zdjęcie.
Ten nic nie zrozumiał, ale stojący nieopodal policjanci przetłumaczyli mu ze swojej własnej inicjatywy, o co mi chodzi.
Staruszek jednak nie chciał być uwieczniony, jednak za swoimi plecami usłyszałam:
"I WANT PHOTO!"
To był właśnie ten pan na poniższym 'photo'. Zapytałam się czy mówi po angielsku. Pokiwał głową na "tak". Więc zaczęłam mu opowiadać o swojej pasji.
"GOOD MORNING i GOODBYE"- i okazało się, że to były dwa z czterech słów w języku angielskiim, jakie tak naprawdę umiał i na mój potok słów o fotografii odpowiedział tylko:
"GOOD MORNING"
Śmiałam się w duchu i zrobiłam mu zdjęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz