niedziela, 6 stycznia 2013

:-)

Dziś taki mały, szybki wypad na spacer dookoła zamku w Mosznej, w drodze powrotnej przystanek na bałwanka (radość z pierwszego śniegu), a na koniec fotki.
Mało odpoczęłam tego wolnego od pracy dnia- od jutra znowu jedziemy z koksem.
Wyprzedaże trwają na dobre.
(parasolka-Adaś, kurtka- bershka, szalik, buty- stradivarius, spodnie- mohito, sweter- vero moda, torebka- avon)



Chciałam dziś poruszyć jeszcze jeden temat. Mianowicie ciągnący się długo temat centrum handlowego.
Z perspektywy konsumenta (sama także nim bywam) nie ma tu nic do zarzucenia: jest centrum, jest sprzedaż, jest towar, są ludzie. Czasem narzekamy na tłok, niemiłą obsługę, oświetlenie.

Z punktu widzenia pracownika sprawa ma się troszkę inaczej. Weekendy w pracy, trudności z dopasowaniem grafika do szkoły, ciągłe bycie miłym, nawet dla dość upierdliwych klientów. Aż w końcu twór, dzięki któremu mamy tą pracę- właściciel, prezes, kadry, regionalni, wojewódzcy i inni pośrednicy.
Przypomina to, brutalnie ujmę, średniowieczną pańszczyznę.

Nad  sprzedawcą, pracującym w sieciówce, mającym tak naprawdę "odwalać całą, brudną robotę", stoją "możni" - ci, którzy tak naprawdę bogacą się na żmudnej obsłudze klienta, technikach sprzedaży oraz innych cudach, jakich uczą nas na szkoleniach sprzedażowych; oraz pośrednicy- regionalni, wojewódzcy, odpowiedzialni za pracę nas, chłopów.
Za robienie utargów i sprzedaż oraz całą inną gamę obowiązków my dostajemy stałą, dość marną na okoliczności oraz ceny w PL, pensję plus dodatki (dobrze, ze przynajmniej od czasu do czasu dostaniemy coś jeszcze).

Tak, przyznałam się, pracuję w jednej z sieciówek polskich, sklepie z odzieżą. Dodam, że dość sporym metrażowo. Jest nas tu kilkanaście.

Kolejną kwestią są klienci. Klientela, obfita, różnorodna- ma swoje kaprysy i humory. Jednak czy miły, czy też niemiły- klient polski nie zachłysnął się jeszcze nadmiarem tych wszystkich C.H., jakie wybudowano, bądź są na ukończeniu (w samym G.O.P. znajduje się ich kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, z czego w każdym dominują te same sieciówki). Jest to dość rutynowe i monotonne, poza tym męczące.
Moralna kwestia przychodzenia z małymi dziećmi (praktycznie noworodkami) do zatłoczonego C.H., tym bardziej obecnie, w okresie grypy, to także temat na osobny post.
Przed Świętami czy przed Sylwestrem, liczba odwiedzających nasz sklep, była niewiarygodna. Jak szarańcza obmacywali szmatki, przymierzali, rozrzucali, kradli i kupowali. Promocja to podobny okres, wyprzedaże dają się nam już po kościach.
Klient, jeśli ma dzień wolny, zauważa już tylko, co mógłby kupić po promocyjnej cenie i co dzieje się w pobliskim C.H. Dla niektórych jest to już uzależnieniem.
Niedzielne popołudnie, rodzina wstająca od stołu, ubiera się ciepło i zamiast na spacer, wchodzi do CH. To już rutynowy obraz w naszym kraju.
Niecierpliwie więc czekam, dla ich dobra, dla dobra ogniska domowego, by nasz rząd wprowadził niedziele wolne od handlu.
Nie tylko, byśmy my, sprzedawcy, mieli coś z życia, ale też by konsumenci mogli dostrzec, że wolny dzień bez zakupów wcale nie jest dniem straconym.
Dla udokumentowania moich wypocin odsyłam na youtube- link poniżej- do filmu dyplomowego studentów czeskiej filmówki, pt. 'czeski sen'.
KLIK-CZESKI SEN

Tymczasem ja zabieram się do kończenia projektów, nauki i kurowania się (butelka, niestety, już pusta)  w moim małym gniazdku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz